Onet.pl, 8 kwietnia 2009
Katarzyna Paluch
Carmen odważna i perwersyjna
Recenzja premierowego spektaklu z cyklu "Cinemaestro"
Cinema City włącza się w ogólnokrajowy trend i zainteresowanie Polaków operami, rozpoczynając cykl "Cinemaestro", podczas którego zaprezentowane zostaną największe dzieła operowe i baletowe z londyńskiego Royal Opera House na ekranach wybranych kin w Całej Polsce. 7 kwietnia miałam przyjemność uczestniczyć w przedpremierowym pokazie "Carmen" George'a Bizeta. Nie bez powodu to właśnie tę romantyczną operę organizatorzy cyklu wybrali na początek. Bo najważniejsze jest dobre pierwsze wrażenie i mocne uderzenie.
Jeszcze nigdy nie była tak odważna, wyuzdana i perwersyjna. Łamiąca konwencje opera Bizeta wywołała skandal w 1875 roku – skandal, który paradoksalnie przyczynił się do wielkiego rozgłosu i w efekcie – sukcesu dzieła. A nikt wtedy nie myślał, że można tak obrazowo i dosłownie zinterpretować libretto, jak uczyniła to Francesca Zambello.

Antonio Pappano, który poprowadził orkiestrę, nie ukrywa, że w muzyce Bizeta najbardziej pociąga go pasja i namiętność. I właśnie w takim duchu poprowadził swój zespół, co doskonale korespondowało z emocjami na scenie. Anna Caterina Antonacci w roli Carmen to istna femme fatale, diaboliczna, demoniczna, zniewalająca a jednocześnie nieco zagubiona… w swoich prawdziwych uczuciach? W swojej legendzie kobiety niedostępnej i łamiącej serce? W potrzebie wolności nie idącej w parze z miłością i oddaniem? W roli Antonacci te wszystkie wątpliwości, targające Carmen emocje i uczucia były doskonale widoczne. Słodka habanera roztapiała serce, gwałtowne arie budziły niepokój. Przy okazji śpiewaczce udało się wciągnąć swoją partię w charakter gry, stapiając oba te elementy w integralną całość. I tak, wykreowana przez Antonacci postać stała się naprawdę wiarygodna i urzekająca bez zbędnego i sztucznego przedramatyzowania.

Niestety, to samo nie udało się odtwórczyni roli Micaëli, Norze Amsellem. Swoje arie – nie dość, że generalnie słabe muzycznie, zbyt długie i niewiele wnoszące w rozwój utworu, akcji czy fabuły - wykonała ze skrajnym patosem, egzaltowanie, a co najgorsze: manierycznie. Drżące vibrato głosu i skupienie na nim, które odbiło się kosztem jakiejkolwiek "gry aktorskiej" (bo trudno grę na minę "coś wpadło mi do oka" nazwać aktorstwem) budziły najpierw rozbawienie, później zniecierpliwienie, a na końcu – irytację. Wykonanie Micaëli było tak skrajnie inne od ról Carmen czy Don Josego, że sprawiało wrażenie, jakby Amsellem pomyliła sceny.

Na szczęście artystyczny oddech dawała jeszcze rola Don Jose, a w niej doskonały technicznie Jonas Kaufmann. W arii do Carmen z II aktu stał się wręcz hipnotyzujący. Najtrudniejsze momenty wykonywał z zaskakującą łatwością i naturalnością – czy to w momentach, gdy wymagana była siła i dramatyzm, czy w tych, gdzie śpiew stawał się bardziej szeptem. A przy okazji – popisał się doskonałym francuskim.

Reżyserka opery, Francesca Zambello poza tym, że postanowiła zerwać ze sterylną operą, pokazać brud i pot pracujących robotnic, umorusane i radosne dzieciaki (znakomita scena z chórem chłopięcym – jak w mało której interpretacji wiarygodna) oraz fakt, że Carmen była naprawdę… niegrzeczną dziewczynką, postawiła na rozmach a la grand opera. Zwierzęta na scenie, w tym koń, 140 grających osób, ogniska na scenie, dawały jako taki obraz najlepszych czasów francuskich monumentalnych dzieł. Niektóre elementy (wspomniane zwierzęta) mogły być niekonieczne, ale za to przedstawienie ognistej zabawy w karczmie Zambello wyszło doskonale.

Wybierając się na "Carmen" z Covent Garden można liczyć na emocjonujący trzygodzinny spektakl, pełen miłości, dramatu, nienawiści, zdrady i słabości ludzkich. No i oczywiście na doskonałą muzykę Bizeta.






 
 
  www.jkaufmann.info back top